Rozmowa z alienowanym rodzicem:
‘Zabrano mi dziecko – nie moje uczucia’, czyli jak żyć z wyrwanym sercem doświadczając alienacji rodzicielskiej.
Dziś obchodzimy Światowy Dzień Alienacji Rodzicielskiej, czyli dramatu wielu rodziców i ich dzieci, który trzeba przestać przemilczać. Tyle obecnie mówi się o alienacji rodzicielskiej, i niby już znamy podstawy, niby temat jest kontrowersyjny, niby nikt na takie zachowania się jawnie nie zgadza, ale wciąż do tego zjawiska dochodzi – każdego dnia, na naszych oczach. Czy alienacja rodzicielska jest zatem możliwa do przewidzenia i czy można jej jakoś uniknąć? Jak w tym wszystkim się nie pogubić i jak nie zaszkodzić sobie i dziecku? Dlaczego dziecko ‘bierze’ stronę jednego rodzica? Czy alienacja rodzicielska ma jakieś etapy początku i końca?
Zapraszam do wywiadu, jaki powstał specjalnie z myślą o wszystkich alienowanych rodzicach – zarówno matek, jak i ojców. To nie jest kolejny kontrowersyjny wpis jakim robi się burzę w szklance wody i od nowa odkrywa, że dobro dziecka przecież jest najważniejsze… To artykuł stworzony przede wszystkim ku pokrzepieniu serc wszystkich tych, którzy przeczuwają lub już doświadczają alienacji rodzicielskiej, dla wszystkich tych, którzy zamiast lamentować i użalać się nad tym zjawiskiem, chcą dalej żyć. Zapraszam do szczerej rozmowy z dwojgiem rodziców (mama i tata), którzy na własnej skórze doświadczyli i wciąż doświadczają zjawiska alienacji rodzicielskiej. Bo nie żadne książki czy publikacje powiedzą Ci, czym jest ten ból. Jak jest naprawdę doświadczać i żyć mimo alienacji rodzicielskiej wiedzą tylko praktycy. Zapraszam, choć uprzedzam – będą silne emocje i zapewne długo nie dojdziesz do siebie.
Moi rozmówcy, alienowani rodzice:
- Anna (42 lata) – aktywna zawodowo nauczycielka wychowania wczesnoszkolnego, zdrowa psychicznie i fizycznie, od 12 lat rozwiedziona z ojcem swego 16-letniego Maćka, z którym zamieszkuje w większym mieście w województwie Pomorskim. Tu syn skończył podstawówkę, tu zdobywał pierwsze przyjaźnie z rówieśnikami, rozwijał swoje hobby; od lat wszelkie sprawy dziecka (kontakty, alimenty, władza rodzicielska) są uregulowane sądownie. Władza rodzicielska – zachowana po obu stronach, Alienacja trwa już 3 lata.
- Tomasz (34 lat) – ojciec 10-letniej Hani, po rozstaniu z jej matką ma uregulowane sądownie kontakty z córką pod karą grzywny (tj. jeśli matka nie wyda dziecka na dzień kontaktu z ojcem, jest zobowiązana sądownie do płacenia na rzecz ojca konkretnej kwoty w ramach ‘straty’); na co dzień mieszka i pracuje jako informatyk w Warszawie, matka z córką mieszka w Krakowie. Alienacja trwa od 2 lat.
Dominika Rosa: Dziękuję Wam, że zgodziliście się na tę rozmowę. Jesteście rodzicami, których pomimo różnic płci, wieku, zawodów, a nawet miejsca zamieszkania łączy jedno – alienacja rodzicielska. To bardzo trudny temat, zwłaszcza, że mówimy o pewnego rodzaju otwartej ranie w waszych sercach. Powiedzcie – kiedy po raz pierwszy zauważyliście symptomy alienacji? Jak to się zaczęło?
Anna: Zawsze powtarzam – alienacja nie zaczyna się z hukiem. To cichy proces. U mnie zaczęło się bardzo niewinnie, choć dziś widzę, że ten proces był długofalowy i dobrze przemyślany. Mój syn od zawsze mieszkał ze mną – tak ustalił sąd jeszcze wiele lat temu, miał wtedy zaledwie 2 latka. Oboje mieliśmy pełnię praw rodzicielskich, ale to ja byłam głównym opiekunem – od nauki przez zajęcia dodatkowe, po rozwój emocjonalny i społeczny. Zawsze byłam bardzo zaangażowanym rodzicem – byłam w stałym kontakcie ze szkołą (wywiadówki, Rada Rodziców, kiermasze, itp.), z lekarzami, trenerami, w chwilach sukcesów i kryzysów syna byłam zawsze przy nim.
Niestety, ojciec zamiast współpracować albo przynajmniej nie przeszkadzać, od początku robił ‘krecią robotę’. Wszelkie ‘męskie’ umiejętności, jakie syn naturalnie czerpie od ojca, były przekazywane przeze mnie: to ja uczyłam syna jazdy na rowerze, to ja uczyłam go woli walki w zawodach sportowych, to ja uczyłam wbijać gwoździe w ścianę czy wymieniać olej w aucie. Ojciec od zawsze zamiast wspierać autorytet rodzicielski, torpedował go (mój autorytet – swój wystawiał na piedestał jako osoby ‘sprytnej’, ‘cwanej’, ‘której nikt nie podskoczy’). Gdy trzeba było coś synowi wytłumaczyć, postawić granice, zmotywować do działania – on dolewał oliwy do ognia. Relatywizował moje decyzje, dawał mu ‘alternatywne wersje’, które w oczach nastolatka były oczywiście atrakcyjniejsze. Ojciec, pomimo, że miał wtedy stałą partnerkę oraz nawet nowe dziecko, wciąż nie odpuszcza okazji, by wyliczać mi smsami, mailami ‘jak to się doigram’, że ‘syn się mnie boi’, że ‘jestem nienormalna’, itp. Jednym słowem nic przyjemnego, a wkład do takich wiadomości, jak się później okazało, podrzucał mu najwierniejszy agent – nasz syn, mieszkający na stałe ze mną, który jak zabierało się komputer, bo grał kolejną godzinę zamiast uczyć się do egzaminów, nagrywał nasze wspólne rozmowy i wysyłał je ojcu, robił zdjęcia lodówki chwilę przed moim powrotem z supermarketu i mówił, że głoduje, podawał informacje kontaktowe moich przyjaciół czy partnera do ojca, który nie omieszkał później się z nimi kontaktować…To wszystko miało swój kres, ale dopóki żyliśmy pod jednym dachem widziałam efekty moich szczerych rozmów z synem. Brałam szeroką poprawkę na to, że nie miał on nigdy spokojnego dzieciństwa, dojrzewa, a z powodu niedojrzałego podejścia ojca do zaangażowania w jego wychowanie niejednokrotnie płakał mi w rękaw. Wiedziałam, że jestem jego jedyną opoką w życiu, że nie mogę go zawieść.
Przełom nastąpił, kiedy syn zaczął dojrzewać – ok. 13. roku życia i syn miał swój telefon. Wtedy pojawiło się więcej buntu, a ojciec zaczął wykorzystywać każdy moment, żeby budować sojusz ’przeciwko mamie’. Podpowiadał co nagrać, nawet jak ustawić aparat, by mieć najlepszy kadr, ze szczegółami relacjonował mu ile mogę zarabiać czy mieć alimentów, więc tym bardziej ’powinnam kupić mu nowy komputer’, itp. Dodam, że syn wciąż mieszkał ze mną, miał sądownie ustalone kontakty z ojcem, których ojciec nie realizował (oprócz wielkich zrywów tuż przed rozprawami – wtedy zmieniał się w super zaangażowanego ojca). Najpierw stopniowo odsuwał syna ode mnie emocjonalnie – syn coraz rzadziej chciał ze mną rozmawiać, spędzać czas na wspólnych aktywnościach jakie wcześniej sprawiały nam radość (planszówki, gra w kosza), coraz bardziej izolował się w swoim świecie, był coraz bardziej roszczeniowy i miał poczucie, że to on rozdaje karty – gdy stawiałam granice, syn jasno mi deklarował, że w takim razie ’on idzie do ojca’. Przy czym ojciec był sporadycznie, tylko jak mu pasowało, to syn i ja musieliśmy dopasowywać się pod jego harmonogram, pomimo, że wszystko od lat jest ustalone sądownie. On tam na niego nie czekał, i za chwilę sytuacja się powtarzała. Bez poparcia ojca nie mogłam za wiele zdziałać. Do czasu dojrzewania syna dawałam radę to ogarnąć, w tym momencie ojciec był potrzebny jak nigdy chyba wcześniej. Był obecny, tylko, że przeciwko mnie. Codziennością stały się teksty skierowane do mnie: ’To przez Ciebie się rozwiedliście’, ’Zostawiłaś nas’, ’Ojciec mówi, że lepiej, żebym z Tobą nie rozmawiał’, itp.
Najgorszy moment? Gdy trafił do szpitala psychiatrycznego przez uzależnienie od gier – po tym jak mój własny syn zaczął mnie szantażować, że jak mu nie oddam komputera to się zabije, postanowiłam zawieźć go do szpitala psychiatrycznego. Samobójstwo to nie przelewki, nikt nie może ot tak rzucać sobie takimi groźbami tylko po to, by coś dostać. Syn został przyjęty do szpitala ‘od ręki’, upewniłam się rozmową, że nie ma mi tego za złe i ku mojemu zdziwieniu nie miał. Miał tam chwilowy spokój od rzeczywistości. Do czasu jak pojawił się ojciec, który jak rycerz na białym koniu pojawił się jako wybawca, obiecywał mu, że go stamtąd ’wyciągnie’, mówił wprost, że ’mnie za to zniszczy’, że ’mi tego nie daruje’. Z dnia na dzień widziałam i czułam jak syn się ode mnie oddala – nagle zaczął mnie o wszystko obwiniać, że ‘zrobiłam z niego psychola’. W szpitalu zdiagnozowano u niego coś co wiedziałam już wcześniej, ale nie miałam jeszcze potwierdzenia na piśmie – uzależnienie od gier i komputera (tak, robiłam wiele wcześniej, by temu zapobiec, ale nie o tym). Uzależnienie behawioralne. Działa jak uzależnienie od narkotyków, tytoniu czy alkoholu. Nie muszę mówić jak prosto steruje się takim człowiekiem, a o ile prościej jest dodatkowo, gdy jest on wplątany w konflikt lojalnościowy między rodzicami… W dniu wypisu syn został wyszarpany mi z objęć. Przez ojca, który na cały korytarz krzyczał: ’Zostaw tę wariatkę, przecież ona tu Cię wsadziła’. I pomyślicie – przecież chłopak już duży, w sumie to nawet wyższy od ojca, przecież ma swój rozum, itp? Stało się inaczej. W najbliższy dzień matki minie trzy lata odkąd nie mam z nim trwałego kontaktu.
Tomasz: Po naszym rozstaniu mieliśmy w miarę poprawne relacje – miałem nawet wrażenie, że jesteśmy bardziej zgodni po rozejściu się niż jak tworzyliśmy parę. Problemy zaczęły się po tym, jak nie zgodziłem się na przeprowadzkę mojej byłej partnerki z córką do innego miasta – oddalonego o prawie 400 km od obecnego miejsca zamieszkania. Matka naszej córki i tak to zrobiła, poinformowała mnie jedynie o adresie pod jakim będzie teraz przebywać dziecko. Wyniosła się, nie informując o dacie przeprowadzki, nijak mogłem się na to przygotować, nijak mogłem przygotować na taką zmianę naszą córkę. Od tego momentu zaczął się proces ’wymazywania mnie’, a ja byłem petentem skazanym na humory byłej partnerki. Gdy już dochodziło do spotkań z córką, słyszałem że ’mama się stresuje, jak wracam od Ciebie’ albo ‘nie mogę Ci pokazać rysunku, bo mama powiedziała, że to tylko dla niej’, lub też co jest najczęstsze: ‘chcę już wracać do mamy, bo u niej mam fajniejsze zabawki i czekają na mnie nowe w nagrodę jak od Ciebie już wrócę’. Z czasem dziecko nie chciało podchodzić do telefonu, zamyka się na mnie, odpowiadało zdawkowo na pytania, bo nie wiedziało co może a czego nie może powiedzieć, by nie rozwścieczyć mamy. Później zaczynały się nieodbieranie moich telefonów, przekładanie w nieskończoność widzeń, z powodu nagłego zachorowania. Nagle przyszedł moment, kiedy nie zorientowałem się nawet, że jadę na kontakty z córką z pełną świadomością, że ‘pocałuję klamkę’…Każdy mój kontakt to walka, każda wiadomość przechodzi przez filtr drugiego rodzica, a każda szansa na spotkanie to rozrywanie serca i emocjonalna bomba.
Dominika Rosa: Na jakim etapie alienacji rodzicielskiej jesteście? Czy tu można mówić o jakiś etapach?
Anna: Ja jestem w najtrudniejszym chyba etapie (choć każdy jest bardzo trudny) – faza utrwalenia i odwrócenia ról. Mój syn nie chcą mieć ze mną kontaktu. Ignoruje moje wiadomości, telefony. Obecnie jesteśmy w zaawansowanej fazie alienacji – z pełnym odwróceniem ról, konfliktem lojalnościowym i głęboką manipulacją. Syn przechodził już przez fazy przekazywania mi zdawkowo ‘jesteś niebezpieczna dla mnie’, ‘nie kocham Cię’, ‘nie chcę mieć z Tobą nic wspólnego’, po czym powrócił na chwilę (nagle stałam się już bezpieczna…), po czym znowu znikł. Ja wiem, że to nie są jego słowa. To efekt systematycznego prania mózgu. I to boli najbardziej – że ktoś zbudował mur w głowie mojego dziecka. Mur, którego ono samo nie potrafi nawet dostrzec. Sąd uznał, że trzeba słuchać woli dziecka. I ja jestem z tym ok, tylko jedna moja mała uwaga tu się nasuwa – czy jakby moje czy czyjekolwiek dziecko chciało oglądać bez przerwy bajki i jeść tylko czekoladę, to też powinnam ślepo słuchać jego woli? Mój syn w niebieskim pokoju powiedział: ‘Nie potrzebuję matki, mam mamę mojego taty, a moja matka nie nadaje się na matkę.’ Psychologowie powtarzają, że dziecko jest ‘już duże i samo może decydować’. Manipulacje widać jak na dłoni, ale żeby ją dostrzec trzeba poświęcić na sprawę trochę więcej niż 5 min. Pani kurator to spisała, sąd zaakceptował, stało się to faktem, i sprawa ‘idzie’ dalej.
Tomasz: Pod względem prawnym mamy wszystko dogadane. U mnie to jeszcze nie jest całkowite zerwanie, ale trwa faza dezinformacji i odwrócenia znaczeń. Córka potrafi powiedzieć: ‘Nie chcę z Tobą jechać, bo mama wtedy płacze cały dzień’. Czuję, że jestem stale testowany: czy odpowiem złością? czy powiem coś źle o matce? Każdy mój błąd jest wykorzystywany jako argument przeciwko mnie. Teraz już wiem jak na to reagować, ale szukałem bardzo długo odpowiedzi i zrozumienia w miejscach w jakich straciłem tylko czas.
Dominika Rosa: Na podstawie Waszych doświadczeń, jak myślicie, skąd w dziecku jest taka stronniczość? Dlaczego tak mocno trzyma się jednego rodzica?
Anna: W przypadku mojego syna wprowadzenie alienacji rodzicielskiej było bardzo proste – każdy uzależniony człowiek, zwłaszcza młody, zrobi wszystko, aby dostać to od czego jest uzależniony. Sprzeda własną duszę diabłu, i jak to się mówi ‘sprzeda własną matkę’. Dodajmy do tego fakt, że mój syn nigdy nie był ważny dla swojego ojca, czuł to, widział przecież jak angażują się czy wogóle są obecni w życiu jego kolegów ich ojcowie. Niejednokrotnie z tego powodu płakał, a ja mogłam jedynie go w tym przytulić i po prostu być obok. Ojciec nagle nie dość, że wykazał swoją uwagę, to jeszcze zainteresował się tym, co dzieje się w jego życiu. Do końca życia zapamiętam ten blask w oczach syna przy wypisie ze szpitala, Maciek zareagował na mnie bez większych fajerwerków, po prostu przytulił (ot mama zawsze przecież była), ale jak spojrzał na ojca…to tak jakby zobaczył miłość swego życia. Po czym ojciec wyszarpał go z moich ramion jak już wspomniałam, a Maciek temu wcale nie oponował – nie powiedział ‘co ty tato robisz’, ‘zostaw mnie’. Był totalnie bierny. Ojciec Maćka zawsze brał siłą to czego chciał. To człowiek, któremu się nie odmawia. A jak już ktoś ma siłę i odwagę odmówić, to odczuwa tego przykre konsekwencje latami. Bo taki człowiek jest bezwzględny. Jego zachowanie ma służyć również ku przestrodze innym, aby bali się mu sprzeciwiać. Nasz syn widział i na pewno pamięta, ile razy ojciec sprawił nam ból i cierpienie, tego nie da się wymazać z pamięci, to były traumatyczne momenty. Widział ile razy dostawałam od niego przykre wiadomości, poniżanie, wyzwiska. Teraz jest przy ojcu, który odciął go ode mnie – wiem, że wszystkie te nieprzyjemności jakich przez lata doświadczyłam od jego ojca, teraz kumulują się na Maćku. On jest adresatem tych wyzwisk, uprzykrzania. Myślę, że Maciek może robić to z podświadomej chęci ochrony mnie.
Dominika Rosa: Czy szukaliście pomocy w jakiś instytucjach? Jakie są reakcje np. sądów, szkoły? Czy i gdzie znajdujecie jakiekolwiek zrozumienie?
Anna: W sądzie – brak zrozumienia. Pamiętajmy, że sądy są przeciążone sprawami rodzinnymi, nie ma szans, żeby sędzia pamiętał wszystko co dzieje się w sprawie, to są często 2-4 tomy pełne brudów rodzinnych. Szczerze to bardzo współczuję im tego słuchać. Nasz sędzia podczas jednej z rozpraw powiedział: ‘Proszę pani, nie można nikogo zmuszać do miłości’, albo jeszcze lepsze: ‘Ma pani profesjonalnego pełnomocnika, nie jest rolą Sądu mówić jakie pismo powinien złożyć, by uregulować poprawnie kontakty Pani z dzieckiem’. Psychologowie? Skupiają się na tym, co ‘tu i teraz’ i jak na taśmie ‘lecą’ z kolejną sygnaturą, dając powierzchowne opinie, na jakich później bazuje często Sąd wydając orzeczenia w sprawach o dziecko. A to, że syn mnie wcześniej kochał, był zadbany, że jak za dotknięciem magicznej różdżki nagle używa krzywdzących określeń na mnie jako matkę zupełnie nieadekwatnych do jego wieku i świadomości – to nikogo nie interesuje. Kurator napisał, że dziecko jest spokojne u ojca, ma swój pokój, mówi dzień dobry’. Trudno, żeby nie było spokojne, skoro w trakcie wywiadu kuratora obok dziecka stał ojciec. Szkoła? Nawet nie wiedziała, że mój syn był w szpitalu psychiatrycznym i był wspierany farmakologicznie (ojciec w międzyczasie zmienił mu szkołę, o której również nie mogłam wiedzieć z racji na moje rzekome bycie niebezpieczną). W miejscu danych kontaktowych do rodziców ojciec wpisał swoją partnerkę, mnie kompletnie pominął. Musiałam udowadniać, że mam pełnię władzy rodzicielskiej, prostować wszystko w dokumentach, rozmawiać z pedagogami szkolnymi i prosić, by byli moimi oczami i uszami w sprawach syna. Ojciec nie dawał mi żadnych informacji o jego stanie. Miesięczna nieobecność syna w starej placówce była od ręki usprawiedliwiona przez ojca – mając pełną władzę rodzicielską to zupełnie wystarczy, żeby szkoła nie była zaniepokojona. Niby masz pełnię władzy rodzicielskiej, a tak naprawdę nie masz nic.
Tomasz: Ja miałem ‘szczęście’ – trafiłem na nauczycielkę, która nie bała się powiedzieć mi, że coś jest nie tak. Dzięki niej mam dowód, że córka boi się mówić o mnie głośno – wolę jednak o tym nie mówić w wywiadzie. Ale generalnie – system jest przeciążony, bezradny lub zmanipulowany. Nie ma miejsca na refleksję. Obecnie widuję swoją córkę w zależności jak pasuje to jej mamie – czasem nie widuję jej 2 miesiące, czasem tylko dwa dni. Praktycznie nie mam prywatnego życia, wszystko dostosowałem pod widzimisię jej mamy. I wiem jak to wygląda, wiem również, że o mały włos nie straciłem na zawsze córki, na ten moment wolę dostosować się kalendarzem i życiem, jak przyjdzie czas na zmiany, to będę próbował to zmienić. Teraz najważniejsze dla mnie jest budowanie jakkolwiek relacji z córeczką. I tak, wiem, że można iść do sądu i uregulować kontakty sądownie. I my takie mamy. Mało tego, matka ma obowiązek wydawać mi dziecko na widzenia pod karą grzywny. I co z tego. Pieniądze dla takich osób nie grają roli. Podobnie jak dobro ich własnego dziecka.
Odnośnie sądów chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na badania biegłych. Byłem poddany badaniom wraz z moją byłą żoną i dzieckiem w OZSS (Ośrodek w jakim biegli psychologowie i pedagodzy badają relacje rodzinne, biegi odpowiadają na pytania sądu, przeprowadzają badania i na podstawie tej opinii sąd ma szersze spojrzenie na sprawę, na jej podstawie może wydać orzeczenie). Na badaniu wyszło, że matka ma mocno zaburzony obraz ojca w życiu dziecka. I co z tego? Gdy dziecko mówi już językiem mamy, powtarza wszelkie zarzuty jakie matka ma do mnie, które są nieadekwatne do wieku i świadomości naszej córeczki, a później sąd jak powyżej, cytuje słowa dziecka mówiąc, że ‘taka jest jej wola i trzeba się z nią zgadzać’.
Dominika Rosa: Co Wam najbardziej pomogło przetrwać alienację rodzicielską? Co poradzilibyście innym?
Anna: Terapia. Grupowe wsparcie. Kontakt z innymi rodzicami, którzy to przeszli. Z rodzicami, którzy stracili dziecko na zawsze (śmierć). Te ostatnie może wydawać się okrutne, ale uczucia jakie towarzyszą rodzicowi alienowanemu, które naprawdę kocha swoje dziecko są bardzo podobne do tych, które pojawiają się w rodzicu, który traci dziecko wskutek śmierci. Od innych rodziców borykających się z sytuacją alienacji rodzicielskiej słyszałam ciekawe rozwiązanie, jakie przyniosło im ulgę – kierując się wiekiem dziecka w jakim stracili z nim kontakt zaadaptowali symbolicznie grób ich rówieśnika. Tam chodzą, palą znicz, wspominają, modlą się, wiedzą, że te dziecko już nigdy nie wróci. Ja przede wszystkim – przestałam się tłumaczyć ludziom, którzy nie chcą zrozumieć. Już nie szukam akceptacji, tylko prawdy, którą zawsze miałam w sobie. Nie walczę o każdą opinię – walczę o zdrowie psychiczne. I – to może zabrzmi dziwnie – czasem zauważam sporo pozytywnych następstw tej całej alienacji – wróciłam do sportu, zaczęłam pisać dziennik, spotykam się z przyjaciółmi, jestem skupiona bardziej na sobie i swoich emocjach niż na tym, co myśli o mnie ktoś inny. Przyjaciele śmieją się, że czas podbijać media – żaden hejt mnie ‘nie złamie’. A tak na serio to zbieram siły. Wiem, że ta walka jeszcze się nie skończyła. Mało tego, wiem, że ta walka może nie skończyć się w czasie wejścia naszego syna w pełnoletniość. Zdaję sobie sprawę, że takie bezduszne zachowania ojca mojego syna będą miały miejsce również w jego dorosłym życiu, w jego relacjach z partnerką, jego własnymi dziećmi. I teraz zbieram na to siły. Wiem też, że najlepszym weryfikatorem wszystkiego jest czas. Tu nie ma drogi na skróty, tu nie ma manipulacji. Prawda wyjdzie zawsze na wierzch, nie musi mieć ona odzwierciedlenia w postanowieniu sądu, bo sąd to tylko pionek w ich grze (alienatorów). Zdając sobie sprawę z tego, że tu nie chodzi wcale o dziecko, tylko o Ciebie, zdajesz sobie sprawę z tego jak rozwiązać tę sytuację. Ja za każdym razem, gdy przychodzą do mnie gorsze chwile z racji na tęsknotę i bezsilność, powtarzam sobie jak mantrę, że ta walka już jest wygrana. Wygrałam coś, czego nikt – żaden sąd czy toksyczny partner nie jest w stanie mi zabrać – wygrałam siebie samą, moja miłość i dobro do samej siebie zwyciężyło – odeszłam od człowieka, który nie ma serca i nigdy go nie miał. Alienacja jest dla mnie tylko ponownym utwierdzeniem się w powyższej tezie, że byłam żoną potwora i wydostałam się z jego macek.
Tomasz: Ja nauczyłem się, że muszę zabezpieczyć swoje zasoby: zdrowie, majątek, emocje. Pomogło mi to, że znalazłem adwokata, który zna temat alienacji i wie, że czasem trzeba działać ostrożnie, ale zdecydowanie. Adwokata, który nie jest agresywny jak druga strona, nie rozjeżdza drugiej strony jak czołg, tylko działa spokojem i opanowaniem opierając swoje tezy na twardych, jednoznacznych dowodach. I jeszcze jedno – nie próbuj na siłę przekonywać otoczenia, że nie jesteś ‘tym złym’. To jak walka z wiatrakami. Znajdź ludzi, którzy już wiedzą, o czym mówisz. Oni cię usłyszą. Otaczaj się ludźmi, którzy widzą w Tobie kogoś więcej niż tylko rodzica odseparowanego od swojego dziecka. Otaczaj się przyrodą, sportem, wszystkim, co ciągnie Cię w górę. Omijaj spotkania z osobami, które ciągną Cię za język i wykorzystują Twoją tragedię do zrobienia wielkich oczu i stwierdzenia głośno (bardzo odkrywczo): ‘szkoda w tym wszystkim dziecka’. Zadbaj o zdrowie, o suplementacje, pokonaj nałogi (alkohol, papierosy, to wszystko droga donikąd). Pomyśl o swojej pracy, jak już wiesz, że czeka Cię ciężki czas (np rozprawy, badanie OZSS) postaraj wywiązywać się ze swoich zobowiązań po godzinach, tak, by mieć pracę, stabilizację.
Pamiętaj, że wszystko w życiu przemija, nic, absolutnie nic, nie trwa wiecznie – każda najstraszniejsza wojna wybucha i się kończy, każda ludzka tragedia również. Choć nie zmienia to faktu, że ból jest okropny, a szkoda nieodwracalna.
Dominika Rosa: Co na koniec chcielibyście przekazać innym, zwłaszcza rodzicom, którzy znajdują się w podobnej sytuacji jak Wasza?
Anna: Bycie alienowanym rodzicem to nie wstyd. To ból, którego nie da się opisać. Kiedy ktoś mówi: ‘przesadzasz’, odpowiadam: ‘Zabrano Ci kiedyś dziecko? Nie? To milcz’. Alienacja to przemoc. A dziecko ma prawo do obojga rodziców. To nie prawo rodzica – to prawo dziecka. I tego nie da się wymazać, nawet jak alienator zmieni dziecku adres, nazwisko, to nikt nie ma takiej mocy, żeby ‘wydrapać’ rodzica z życia dziecka.
Tomasz: Czasem myślę, że dziecko w tym wszystkim jest jak dom po pożarze. Po walce zostają zgliszcza, i dziecko – jako wrak psychiczny. Kto wtedy je odbuduje? Kto je nauczy ufać, kochać? Dlatego: jeśli jesteś na początku tej drogi – chroń siebie. Szukaj wsparcia. Alienacja to kaliber, którego nie każdy uniesie – ale są ludzie, którzy mogą Ci pomóc. Pamiętaj, że nie jesteś sam/-a. I nigdzie nie musisz udowadniać, że jesteś ‘wystarczająco dobrym’ rodzicem. Pomoc istnieje. I jest coraz bardziej świadoma.
Dziękuję za rozmowę.
Dominika Rosa